Tablica odsłonięta, korytarz zaczyna pustoszeć, sale żyć. Czas na Agape!
Czuję zapach kawy, pachnące od smakołyków sale, perfumy kobiet unoszące się w powietrzu, zapach szyszek i wrzosów, które tworzą na stołach jesienne dekoracje. Czuję życzliwe spojrzenie innych osób i pokój czuję. Tak ! Pokój, pomimo gwaru.
Widzę dzieci biegające pomiędzy kolejnymi rzędami auli, krzątającą się ekipę muzyków, sprawdzających w pośpiechu czy „wszystko gra”. Nakryte stoły, piramidki pyszności na talerzach, uśmiechnięte twarze osób przechadzących się pomiędzy salami. Widzę biało czerwoną wstążkę przy tablicy pamiątkowej, która od przebiegających obok dzieci zdążyła być już dobrych kilka razy poprawiana, tym razem przez smukłe dłonie Pani Eli. Widzę ludzi, którzy za ręce, pod ręce, na rękach przyprowadzili tu swoich najbliższych, aby wspólnie świętować, spotkać się i oddać chwałę Panu.
Widzę dwie dziewczynki w strojach harcerskich krzątające się po korytarzach i ustalające półgłosem „ coś ważnego” . Kilku Chłopców, którzy z wielkim zaangażowaniem komentują pilnowanie porządku wjazdów i wyjazdów z parkingu. Widzę Nauczycieli pochłoniętych rozmową ze swoimi Uczniami ( tak, że czuje się w prost, że prawdziwie kochają swoich uczniów i misję jaką pełnią w tym miejscu). Widzę Księdza i Wuefistę, którzy w tym momencie wydają się być po prostu Kolegami, pochłoniętymi jakąś zajmującą rozmową. O meczu ? O Mszy Świętej? Kto wie!? Widzę Dyrektora szkoły, który odetchnąwszy właśnie po pierwszych emocjach związanych z Uroczystością, pragnie teraz z każdym zamienić choć kilka słów – ale gdzieś pomiędzy jedną a drugą rozmową staje się kimś więcej niż dyrektorem, bo Tatą.
Widzę te wszystkie Dobre Dusze, które od kilku dni pracowały na to, aby to Agape było prawdziwą ucztą. Widzę Ich !:) Poprawiających talerze, obrusy i zgarniających okruszki oraz puste papierowe kubki. Widzę Rodziców i Dzieci. Tak dobrze się tu czujących. Jak w domu.
Słyszę chrupane „na głos” paluszki, cichą, aczkolwiek pewną rozmowę po angielsku, uprzejme, niewyniosłe „szach i mat” przy stoliku z szachami. Słyszę jak dwie Mamy rozmawiają na temat smaku swoich wypieków i zadziwia mnie, że czynią to bez krzty wyniosłości czy fałszywej skromności (a z serdecznością i uważnością na siebie). Przeciskam się przez korytarz i ocieram o piękną rozmowę o homilii i atmosferze jaka towarzyszyła Mszy Świętej.
Słyszę dzieci, które co kilka minut podbiegają do Rodziców i zdyszane wołają „Koncert, koncert, zaczyna się koncert!” . Za kilka minut te same Dzieci, będą sobie z radością przypominać słowa piosenki „Marana tha” (którą, jak się okazało wszystkie z nich równolegle słuchały podczas swojej podróży do szkoły). Czy to można nazwać przypadkiem?
Siadam na ławce, tuż przy szatni dzieci. Patrzę na pamiątkową tablicę i myślę sobie w duchu, że ten dziecięcy, szczery rumor, atmosfera szacunku, życzliwości i wspólnotowości -jaką dziś czuję w tym miejscu, pochodzą od Tego, który przemienia każdego człowieka i buduje prawdziwy dom. Od Tego, na którym i Ty budowałeś swoje nauczanie o. Pawle. I nagle przestajesz być poważną Osobistością z Tablicy, a zaczynasz kimś bliskim -w spojrzeniu na dziecko, na życie.
Powtarzam w myślach słowa, jakie zapamiętałam, czytając o o. Pawle Smolikowskim: „Mówiono o nim, iż był „człowiekiem o umyśle mędrca, sercu dziecka i woli świętego”. I myślę sobie: odnalazłam Cię dzisiaj w tak wielu Ludziach, których spotkałam.
A.